Dlaczego nie przyjechaliśmy tutaj wcześniej? Najlepsze miesiące na trekking w Nepalu to marzec-kwiecień i październik-listopad. Ale w marcu jeździliśmy motorem po północnym Wietnamie, żeby zdążyć przed porą deszczową, a w kwietniu polecieliśmy na Filipiny, żeby zdążyć przed tajfunami. Miało być dłużej i wyżej, ale kiedy w grudniu dotarliśmy do Nepalu była już końcówka sezonu, chłodniej, większe rawdopodobieństwo deszczu czy śniegu (a tym samym chmur, które zakrywają widoki na Himalaje), ale przede wszystkim było nas już 2,5, a w ciąży niewskazane są wysokości powyżej 4000m, a i siły trzeba liczyć na zamiary.
Trekking Mardi Himal poleciła nam koleżanka ze szkoły jogi w Indiach. To stosunkowo niedawno otwarty szlak (2012), dzięki temu mniej uczęszczany, trochę krótszy niż inne popularne szlaki, a obiecujący widoki na ponad 7 tysięczne szczyty.
Z Indii przylecieliśmy do stolicy Nepalu, Katmandu. Stad musimy dojechać do Pokhary, gdzie zaczyna się trekking. 7 godzin wleczemy się lokalnym autobusem, aby pokonać 200 kilometrowy odcinek… uff…
Wiedzieliśmy, że trekking chcemy zrobić sami, bez przewodnika, ani tym bardziej tragarza. Po prostu lubimy wędrować swoim rytmem, mieć swobodę gdzie i na ile się zatrzymujemy, gdzie nocujemy (czy w tym schronisku? A może mamy sile i ochotę żeby przejść jeszcze trochę?), a wiedzieliśmy, że szlak jest dobrze oznaczony i możemy sobie na to pozwolić.
W Pokharze mieliśmy wykupić pozwolenia na trekking i dowiedzieć się jak dojechać do miejsca, gdzie zaczyna się szlak. Mieliśmy szczęście. Miły właściciel sklepu ze sprzętem, gdzie wypożyczaliśmy ciepłe śpiwory (te, które nabyliśmy w Australii nie były wystarczająco ciepłe na himalajskie wysokości, sprzedaliśmy je razem z namiotem w Japonii) wszystko dokładnie nam wyjaśnił i rozrysował mapkę. Zwrócił nam uwagę, że trekking można zacząć z dwóch miejsc i poradził wystartować w Kande, a nie w Phedi.
Pierwszy dzień trekingu to niekończące się schody. Nie przestaje mnie zadziwiać, ze jest tyle wiosek w Nepalu i na świecie, gdzie nie tylko nie da sie dojechac samochodem, ale przede wszystkim każdą rzecz na budowę i do codziennego życia trzeba wnieść. Mijamy wioskę Pothane, gdzie są już opcje noclegu, ale idziemy jeszcze kawałek dalej do Deurali. Wieczory i noce są już chłodne i wilgotne. Ten i wszystkie pozostałe wieczory spędzamy więc przyklejeni do kominka w schroniskowych jadalniach.
Przez kolejne dwa dni szlak wiedzie przez las. Jest dosyć stromo, czasami kropi. Drugiej nocy w Forest Camp poznajemy wędrującą w pojedynkę Ellen. Pochodzi z USA, ale od paru lat mieszka w Nepalu. W Bhaktapur niedaleko Kathmandu pracuje w pozarządowej organizacji humanitarnej, która dba o to, aby dzieci z ulicy chodziły do szkoły.
Po trzech dniach wędrówki nagle wychodzimy z lasu na otwartą polanę i naszym oczom ukazuje się taki widok:
Widok, na który czekaliśmy. Widok, na który opada szczęka i wzrusza się serce. Widok, dla którego podróżujemy i się meczymy. Jak dzieci biegamy po polanie i piszczymy z radości. Decydujemy nie iść dalej do Low Camp tylko nocować tutaj w Badal Danda.
Następnego dnia ruszamy wcześnie rano i zatrzymujemy się na śniadanie w Low Camp na wysokości 3050m. Ponownie spotykamy wyraźnie zmartwioną Ellen. Ponoć dalszy szlak jest zbyt oblodzony, a tym samym niebezpieczny. Długo siedzimy w jadalni postanawiając się co robić, czy iść dalej czy zostać tutaj i jutro wracać. Ciągle obserwujemy niebo, ale słońce nie chce wyjść, by stopić lód.
Kiedy z góry schodzi dwójka wędrowców wybiegamy za nimi, by spytać o warunki na szlaku. Mówią, że nie jest źle, decydujemy więc, że idziemy dalej, zawsze możemy zawrócić. Świat dookoła rzeczywiście był oblodzony, co stanowił piękny widok. Gęsta mgła przysłaniała nam widok, na szczęście z samym szlakiem nie ma problemu.
Na wysokości 3500m docieramy do ostatniego tea housu na szlaku, High Camp. Cóż za widoki! Pięknie widać stąd Annapurne South (7219m) i Machapuchare (6993m). Ten ostatni, nie bez powodu zwany Fishtail (rybi ogon) jest dla mieszkańców Nepalu górą świętą, na którą wspinaczki są zabronione. Jakże się cieszymy, że zdecydowaliśmy się tu wejsc. Tu spędzimy noc, a prze świtem Guille z Ellen wejdą wyżej do Base Camp na 4500m (później okaże się, że ze względu na śnieg będą mogli dojść tylko do Upper View Point, Górnego Punktu Widokowego, na ok 4000m). Ja, mimo że czuję się świetnie, decyduję się zostać w tea housie i odpoczywać.
Kiedy Guille z Ellen wracają z góry, jemy jeszcze obiad przy kominku i ruszamy w drogę powrotną. Ledwo wyszliśmy, a słyszymy przeszywający krzyk Ellen, która akurat szla ostatnia. Okazało się, że źle postawiła nogę i runęła na ziemię. Ma szczęście, bo idzie z nami osteopata! Guille od razu obejrzał kostkę, na szczęście nie ma złamania, powolutku, pomagając trochę Ellen kiedy trzeba, schodzimy dalej. Po dwóch dniach schodzenia docieramy do wioski, z której lokalnym autobusem pełnym uczniów wracamy do Pokhary.
Pokhara żegna nas pięknym widokiem na ośnieżone szczyty, który przed trekkingiem zakrywały chmury. Kolejny raz pokonujemy 200km do w 7 długich godzin do Kathmandu, a stąd przez Delhi wracamy do Europy. Dziwne uczucie.
Czy trudno jest wyjechać w podróż dookoła świata? Nie, nietrudno. Nie mieliśmy najmniejszych wątpliwosci, kiedy ja rzucałam pracę a Guille zamykał prywatny gabinet w najlepszym momencie jego funkcjonowania. Ale trudno jest z takiej podrozy wrocic! Trudno powiedziec sobie dość. Bo bycie w drodze staje się naszym życiem. I pewnie byśmy jeszcze wtedy nie wracali, gdyby nie to, że musieliśmy się przygotować na naszego pierworodnego (w podróży nie wiedzielismy jeszcze, że to chłopczyk, bo w Indiach, gdzie byliśmy na ostatnich badaniach zdradzenie płci jest surowo zabronione ze względu na tragiczne praktyki faworyzujące chłopców).
Kończy się nasza podróż dookoła świata, ale na pewno nie kończą sie nasze podróże. Po prostu będą teraz w większym składzie:)
¿Por qué no vinimos aquí antes? El mejor tiempo para trekkings en Nepal es marzo-abril y octubre-noviembre. Pero en marzo viajábamos en moto por el norte de Vietnam antes de que llegue la temporada de lluvia, y en abril nos fuimos a Filipinas antes de que lleguen los tifónes. Iba a ser más largo y más alto, pero cuando llegamos a Nepal en diciembre la temporada se estaba terminando, hacia más frío, más probabilidad de lluvia o nieve (y por lo tanto de nubes que tapan las vistas de la cordillera del Himalaya), pero sobre todo ya eramos 2.5 personas y en el embarazo no se recomienda subir a mas que 4000m y también teníamos que medir los esfuerzos.
Al Trekking Mardi Himal nos recomendó una compañera de la escuela de yoga en India. Es un sendero relativamente nuevo (2012) y por lo tanto menos frecuentado, un poco más corto que otros senderos populares pero promete vistas de picos de más de 7,000 metros.
De la India llegamos a la capital de Nepal, Katmandú. De aquí tenemos que ir a Pokhara, donde comienza el trekking. Tardamos 7 horas en un autobús local para hacer los 200 km de distancia…
El trekking queremos hacer solos, sin guía, y mucho menos un porteador. Pues nos gusta andar a nuestro ritmo, tener la libertad sobre dónde y cuánto paramos, dónde pasamos la noche (¿paramos en este refugio? ¿o tenemos las fuerzas y ganas de ir un poco más?). Sabíamos ademas que el camino está bien marcado. En Pokhara teníamos que comprar permisos de trekking y averiguar cómo llegar al lugar donde comienza el sendero. Tuvimos suerte. Pues el amable propietario de la tienda donde alquilamos sacos de dormir calientes (los que compramos en Australia no eran lo suficientemente cálidos para las alturas del Himalaya, los vendimos junto con la tienda de campaña en Japón) nos aclaro todo y hasta dibujó un mapa. Nos dijo que el trekking se puede comenzar de dos lugares y aconsejó comenzar en Kande en vez de Phedi.
El primer día de trekking es una escalera sin fin. Nunca deja de sorprenderme que hay tantos pueblos en Nepal y en el mundo, donde no solo no se puede llegar en coche, sino que, sobre todo, se tiene que subir todo a pie sea para la construcción, para la vida cotidiana, a veces incluso agua. Pasamos el pueblo de Pothane, donde ya hay casas de alojamiento, pero seguimos un poco mas hasta Deurali. Las tardes y las noches ya son frescas y húmedas, las pasamos siempre pegados a la chimenea en los comedores de los refugios llamados teahouse.
Durante los próximos dos días, el sendero pasa por un bosque. Es bastante empinado, a veces lloviznaba. La segunda noche en el refugio Forest Camp conocemos a Ellen. Es Americana, desde hace unos años vive en Nepal. En Bhaktapur, cerca de Katmandú, trabaja en una organización humanitaria cuyo objetivo es que los niños de la calle vayan a la escuela.
Después de tres días de subida, de repente salimos del bosque a un claro y nos encontramos con esta vista:
Es la vista que estábamos ansiosamente esperando, que nos deja boquiabierto y con el corazón movido. La vista por la que viajamos y nos cansamos. Como niños, corremos por el claro y chillamos de alegría. Decidimos no seguir a Low Camp, sino quedarnos en el refugio de al lado, Badal Danda.
Al día siguiente, partimos temprano para desayunar en Low Camp a 3050m. Aquí nos volvemos a encontrar con Ellen, que esta algo preocupada. Aparentemente el camino adelante es demasiado helado y, por lo tanto, peligroso. Nos quedamos en el comedor debatiendo qué hacer, si continuar o terminar aquí y mañana empezar a bajar. Todo el tiempo observamos el cielo, pero el sol no quiere salir para derretir el hielo.
Cuando vemos dos excursionistas bajando, corremos tras ellos para preguntarles sobre las condiciones en el camino. Dicen que no está mal, así que decidimos seguir! Siempre podemos retroceder. El mundo alrededor nuestro realmente esta helado, una vista hermosa. Una espesa niebla nos tapa la vista, pero al menos no hay problema con el sendero.
A una altitud de 3500m llegamos al ultimo teahouse, el High Camp. ¡Qué vista! Que lindo que se presentan el Annapurna South (7219m)y el Machapuchare (6993m). Este ultimo pico, no sin razón llamado Fishtail (cola del pez) es una montaña sagrada para los nepalis, y por lo tanto esta prohibida su escala.Qué contentos estamos de haber decidido seguir el camino. Aquí pasaremos la noche, y antes del amanecer, Guille y Ellen subirán al campamento base a 4500 m (resultara que debido a la nieve solo podrán llegar al punto de vista superior, a unos 4000 m). Aunque me siento genial, yo decido quedarme en el refugio y relajarme.
Cuando Guille y Ellen regresan, comemos al ladito de la chimenea y luego comenzamos la bajada. Apenas partimos, escuchamos un penetrante grito de Ellen que iba ultima. Resultó que piso mal y se cayó al suelo. ¡Tiene suerte porque va un osteópata con nosotros! Guille examinó su tobillo, por suerte no hay fractura. Lentamente, ayudando un poco a Ellen vamos bajando. Después de dos días de descenso llegamos al pueblo, donde cogemos un bus local lleno de estudiantes hacia Pokhara.
Pokhara nos despide con una hermosa vista de los picos nevados, que antes del trekking estaba cubierta por las nubes. Una vez más, recorremos los 200 km a Katmandú en 7 largas horas, y desde aquí a través de Delhi volvemos a Europa. Extraño sentimiento.
¿Es difícil hacer un viaje alrededor del mundo? No, no es dificil. No tuvimos la menor duda cuando yo dejé mi trabajo y Guille cerró su despacho en su mejor momento. ¡Pero es difícil volver de tal viaje! Es difícil decir ya basta. Porque estar en el camino se convierte en nuestra vida. Y probablemente no hubiéramos vuelto en este entonces, si no fuera por el hecho de que tuvimos que prepararnos para nuestro primogénito (en el viaje no sabiamos aún que era un niño, pues en India, donde hicimos la última revisión medica, está estrictamente prohibido revelar el sexo debido a las trágicas prácticas que favorecen a niños).
Nuestro viaje alrededor del mundo termina, pero nuestros viajes ciertamente no terminan. Simplemente ahora los haremos en un equipo mas grande:)